choć siedziałem już jak na żarzących węglach, pragnąc uciec conajprędzéj. Petrowiczowi szło widocznie o zabicie czasu i rad był, że mnie mógł ku temu wziąć w pomoc. Trzymał więc przykutego do krzesła, choć skromny mój obiad, złożony z krupniku i kawałka mięsa, dawno skończyłem.
Spytał naostatek gdziem się ja umieścił na kwaterze. Nie mogłem kłamać, bo w tak małéj mieścinie łatwo by się odkrył fałsz, powiedziałem że u Simsona.
— Nie najgorszy to człowiek — rzekł — ale zawsze na czas dłuższy u żyda siedzieć komornem dokuczy, a oczekiwanie na zajęcie potrwać może...
Wytrzymał mnie poczciwy stary tak, żem spotniał ze strachu, i drugi raz, choćbym o suchym chlebie miał pościć, nie pójdę do Marcinowéj.“
„1-go lipca.
Wychodząc z mojéj izdebki, spostrzegłem już zdaleka w bramie, przez którą przechodzić byłem zmuszony, Petrowicza stojącego i starym obyczajem trzymającego się pod boki. Gotowym był się wrócić, gdyby mnie nie dostrzegł. Uciekać nie mogłem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.