Dał mi do tłumaczenia dokumenta, i uratował na czas jakiś od głodu. Do pracy téj, pomimo znajomości obu języków, nie mam wprawy, przychodzi mi ona trudno, zabiera tyle godzin, że ledwie na najskromniejszy chleb starczy, ale dzięki Bogu i za to.
Suknie w najopłakańszym stanie, co mi w oczach ludzi szkodzi. Na to ratunku niema.
Simson mi proponuje uczenie syna języka urzędowego. Płaca mała, albo raczéj żadna, ale mieszkanie będzie darmo. Godzina na dzień. Chłopiec pojętny.
Właściwie prawa nauczania nie mam, jest to nadużycie, ale żyd powiada, że nikt o tém wiedzieć nie będzie. Muszę się ratować na wszelki sposób, bo miejsca niezależnego nie dostanę, a sumienia nie poświęcę. Téj ofiary nic na mnie nie wymoże.
Wszystko to jeszcze znośne.
Jakiekolwiek najzmudniejsze zajęcie lepsze jest dla moralnie cierpiącego człowieka, niż próżnowanie, które go na łup myślom oddaje.
Cały dzień pracując zapominam czasem, że serce boli. Wspomnienie odpędza znużenie.
Po nocach tylko wracają one napastniczo i osiadają mnie, nie dając spoczynku.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.