wytoczył mu proces, przegrał i nigdy tego nam przebaczyć nie mógł.
Ledwie go sobie przypominam z dzieciństwa, a on mnie wcale pamiętać nie może. Jesteśmy tak jak obcy sobie, a jednak ten węzeł krwi i nazwiska nie został zerwany: czuję, że radbym go widział choć zdaleka. Brat ojca, coś z nim powinowatego, coś przypominającego mieć musi.
Przybył tu dla sprawy jakiéjś, bo nigdy mu na nich nie zbywa. Petrowicz powiada że gdyby mu zabrakło przeciwników, sam by siebie zapozwał, byle się po sądach rozbijać i mieć jakieś zajęcie.
Wdowiec, bezdzietny, niewiadomo komu przekaże znaczny majątek, lecz pewno nie mojemu dziecku, bo niechęć i żal do rodziców moich, ja po nich i córka dostanie w spadku.
Z opowiadania Petrowicza dowiaduję się że bardzo się posunął, zdziecinniał, ale ta namiętność jego dawna do pieniactwa nie tylko nie osłabła, lecz jeszcze go nierozumniéj opanowała. Przypłaca ją ciągle przegrywając i apelując do najwyższych instancyj. Ogłuchł, niedowidzi, kaszle, chory na nogi, ale proces go odżywia.”
„16-go lipca.
Zakradłem się pod zajezdny dom, aby widzieć
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.