— Posądziłeś więc mnie pan — odezwałem się głos zmieniając o ile mogłem — iż nie jestem tym za kogo chcę tu uchodzić. Daruj mi pan, ale w mojém położeniu takie przypuszczenie mogło by się stać groźném — jest dla mnie uwłaczającém... Pan to łatwo pojmujesz.
Głos mój poruszył go, porwał mnie za rękę.
— Zmiłuj się pan, nie miéj mi tego za złe — począł gorąco. — Przecież czuć musisz, że mnie tylko miłość dla tego człowieka mogła pociągnąć, pan mi go tak przypominasz.
— Jest to pochlebném bardzo — rzekłem — ale w danym razie, dla mnie... Cóż się stało z tym... przyjacielem jego?
— Możesz pan sobie wystawić i wzruszenie moje i podziwienie — począł Bolek — gdy mu powiem, że człowieka tego najnieszczęśliwszy los spotkał... Zginął śmiercią gwałtowną. Mamy go, wedle urzędowych doniesień, za zabitego.
— Słuchałem drżący. Szczęściem po ciemku ani twarzy mojéj, ani jéj zmian widzieć nie mógł: staliśmy w bramie.
Bolka rozgrzało wspomnienie.
— Wierz mi pan — rzekł po chwili — iż tak człowieka tego kochałem, że samo przypomnienie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.