osiedlenia się stałego — pomimo najgorętszéj chęci i pragnienia.
Do lat dwunastu pozostawałem na wychowaniu u babki i prababki w Romanowie, ale i to nie był, prawdę mówiąc, pobyt stały. Czasem pożyczano mnie matce; pobywszy jakiś czas w Dołhem, powracałem do Romanowa. Dwa te miejsca, które naówczas jeszcze dzieliła granica (Terespol — Bożeń Stary) i komora, mieniały się w moich wspomnieniach. Lecz prawie gościem bywałem wówczas u matki i ojca.
Szkoły rozpocząłem w najbliższéj wydziałowéj, niegdyś filii Akademii krakowskiéj, w Białéj; ale tu doszedłszy do ostatniéj klasy, potrzeba było dalszego ciągu szukać w szkołach wojewódzkich w Lublinie.
Zdawało się, że tu mi przyjdzie ukończyć wstępne przygotowania do uniwersytetu; tymczasem nie powiodło mi się; ojciec był nie rad, odebrał mnie z Lublina i przeniósł do Świsłoczy.
Romanów kochany straciłem z oczu. Po Lublinie Świsłocz się wydała strasznie cichym zakątem... Dobiłem się tu do ostatniéj klasy... i ojciec sam odwiózł mnie rozpromienionego do Wilna.
Na ostatnim noclegu w Jedlinie okradziono nas... a mnie zginął surdut podbity baranami, którym zaledwie cieszyć się poczynałem. Wróżba była niedobra — ale w tym wieku wszystko się wita uśmiechem...
Tymczasem w istocie wszelkiego rodzaju niepowodzenia mnie tu czekały. Zawcześnie z moim temperamentem byłem sam sobie oddany. Skutkiem nieopatrzności, o mało nie dostałem się z Wilna wprost na Kaukaz. Wózek już był przygotowany... Los téj ciężkiéj jeszcze próby przez litość nie dopuścił, i pozwolił powrócić do Dołhego.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/101
Ta strona została skorygowana.