Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

przystępnemi być mogły, w Galicyi, nasze społeczeństwo dzieli się na tak nieprzyjacielsko stojące przeciwko sobie obozy, że ten, kto do żadnego z nich przypisać się nie może i z przekonania musi stać w pośrodku, jest przez to wystawiony na pociski ze stron obu. Nie można zaprzeczyć temu, iż skupianie się w obozy i szeregi, pewna karność, któréj podlegają ci, którzy je składają — ma swe korzyści. Ale, bądź co bądź, potrzeba zawsze dla należenia do nich ofiary inteligencyi, zaparcia się lub przemilczenia przekonań, poddania się ślepego regulaminowi, — a sumienie nie zawsze na to się godzi.
Lepiéj więc pozostać „dzikim“ na stronie, osamotnionym, ale panem siebie. Całe życie moje upłynęło w takiém osamotnieniu dla niezależności; — więc téż w dniach najsmutniejszych pozostałem opuszczony i zaparto się mnie milczeniem... ignorowaniem...
Gromadki podtrzymują tylko swoich, tych, którzy trzymali z niemi; — ja do żadnéj nie należąc, tylko jako ziomek, nie miałem prawa do niczego...
Wiele na tém cierpiałem i szkodowałem, żem do żadnéj szkoły, kupki i obozu nie przystawał; ale gdybym żył po raz drugi, zdaje mi się, że nie zmieniłbym postępowania. Rozumiem to dobrze, że i sąd o mojéj działalności literackiéj wiele na tém ucierpi, iż pozostałem tak na stronie odosobniony; ale niéma na to rady.
W tém także była predestynacya...

...Ponieważ dr Ochorowicz dostał burę za to, że się wdał w medycynę, nie mając patentu, mam ochotę i ja być połajanym... Język mnie świerzbi, aby powiedziéć coś, co się wyda paradoksem, a o czém ja przekonany jestem, iż zawiera prawdę...