wszystko — biała, święta babka rozwiała się w mglistym obłoczku jasnym...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Wielkanocne nadchodzą święta... i — wiosna...
Wszyscy zajęci święconém, cały dom w ruchu, na dzieci mało kto patrzy, a oto pod płotami wytykają pączki nieznajomi goście — i ptactwo śpiéwa i słońce świéci — i coś w powietrzu jest, co rozradowuje serce...
Więc albo do ogrodu... aby tam szukać nudów, lub do kuchni, aby odkradać rodzynki... Uczta dla ducha i podniebienia... cały dzień schodzi jak błyskawica, niepodobny do powszednich.
Życie się zogniskowuje w podziemiu, około kuchni... Począwszy od staruszki, schodzą się tu wszyscy, pomagają, przeszkadzają i nawet „Gorzkie żale“ w kuchni się odmawiają, bo o nich zapomniéć się nie godziło.
Co za wonie dziwne... nasycające, jakby się najeść można niemi!... Co za fizyognomie tych mazurków i placków, w których rysunku tkwią podania odwieczne!...
A też pisanki różowe, żółto-sine, tak misternie pomozaikowane?
Tego wszystkiego teraz jeszcze tknąć nie można, dopóki nie stanie w sali jadalnéj i ksiądz Reformat nie poświęci.
O! to święto wiosenne — jakie było wesołe.....
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Dworek mały, nizki, ściany białe, dach z gontów, przed nim rzędem stoją topole wysokie, pod oknami rosną róże i bzy... i przez matkę posadzona romanowska jodła, która była naówczas młodą, a dziś — tyle lat jéj nie widziałem!
Dokoła — ogród owocowy, sadzawka, ulice z leszczyny, a w gąszczach ptactwo, na wiosnę gwarzące bez ustanku.
Tuż za groblą z tyłu domu, jak okiem zajrzéć, łąka, nie łąka — trzęsawice, moczary, kępiaste błoto, którego środkiem płynie zgnębiona, zahamowana rzeczułka.