ju zajmował — znaleźć go nie potrafi. Drzwi przed nim zamknięte; a gdyby wszedł nawet — ludzi znalazłby zupełnie innych, pojęcia odmienne.
Zaledwo jedna klasa na całym szerokim świecie do siebie podobna: to tak zwana arystokracya. Im niżéj i głębiéj zstępujemy od niéj, tém światy dziwniéj odmienne i urozmaicone.
Polak, przybywający do Niemiec, na żaden sposób miejsca sobie właściwego wyszukać nie może. Świat inny.
Szlachta trzyma się dworów i stoi ciasno zwartym obozem. Poza nią spotyka się bardzo wykształconych ludzi, uczonych, profesorów, pisarzy, których ojcowie dotąd pasą bydło. Człowiek, z którym możesz mówić o najwyższych zagadnieniach, który czytał wiele, umie wszystko, świadom jest całego ruchu umysłowego cywilizowanego świata — nie potrafi się znaleźć w salonie, jest zarazem gbur nieokrzesany i razi jakąś obyczajów nieforemnością. Rozmawiać z nim miło, żyć niepodobna.
Tego u nas niéma. Dlaczego?
Bo wyższe, lepsze towarzystwo szacuje i przyjmuje takich ludzi, ogładza ich i przyswaja sobie. Szlachta szuka inteligencyi, wciela ją chętnie, o herb nie pyta.
W Niemczech całkiem inaczéj.
Szlachta stoi odosobniona. Można być Humboldtem, Virchowem i t. p.; wyższe towarzystwo, spotykając się, tolerować będzie, słuchać — ale temu, który nie ma w sobie krwi szlacheckiéj, nie poda ręki, jako równemu.
Pojęcie szlachectwa wcale jakoś inne wyrobiło się u nas, inne w Niemczech. Tu po kataklizmach pozostała szlachta zawsze jakąś kastą wyłączną, gdy u nas oznacza raczéj stopień wykształcenia i cywilizacyi, a nawet zamożności.
Burmistrz stolicy w Niemczech, doktor filozofii, wysoki urzędnik, mający wstęp do dworu, przyjmowany w dni świąteczne na monarszych
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/122
Ta strona została skorygowana.