Każdy z tych starych znajomych, polnych kwiatków, jakąś dobę, jakąś chwilę, łzę lub uśmiech przypomina... Co téż kwitło dzikich dzieci leśnych w Kraszczynie romanowskim! jak tam bujały naparstniki różowe! a w Dąbrowie koło Chmielity dzwonki plamiste, karłowate, cudnym szafirem odziane! Jak woniały pokoszone łąki!... jaki podziw obudził we mnie pierwszy raz widziany Automus umbellatus, który fizyognomią przypominał cudzoziemskie agapantusy!... W olszynie kuplińskiéj pierwszy raz podziwiałem żółte balsaminy dzikie, których nasienniki za najmniejszém dotknięciem pękały... A migdałami pachnący maleńki powoik dziki, a nasze gwoździczki drobne, a kosaćce wonne... a tyle innych!... Do każdéj z tych istot przylgnęło wspomnienie.
Wiosny na wsi, za młodych lat, w tych krajach, gdzie jeszcze śpiewają słowiki (bo w Saksonii całéj niéma ani jednego, chyba w klatce) — noce księżycowe maja i czerwca!... A cóż to były za rajskie obrazy, choć tło ich stanowiła tęsknica, pragnienia — których nic nigdy nasycić nie mogło!... Ale nie są-ż one szczęściem, — gdy się porówna te głody duszy, do przesytu nic już nie żądającego, bo nie wierzącego w nic na świecie!
Ze wszystkich tych nadziei młodych nic się, nic nie ziściło, — ale wspomnienie tamtych nocy bezsennych z księżycem i słowikami, to dziś najdroższy klejnot przeszłości.
Życie zaprawdę z marzeń się tylko składa; one są najlepszą cząstką jego.
Jak dzieło artystyczne nigdy, wcielając się, nie odpowie prototypowi dusznemu, z którego powstało, tak i rojenia nasze, nawet w części urzeczywistnione, nie odpowiedzą temu, co obiecywały. Ponad niemi ideały nasze. Samo istnienie ich pociesza... Wart jest coś człowiek, gdy miéć może ideały — a ten, kto ich nie tworzy i nie żyje niemi, upośledzoną jest istotą.
Tych wiosen czarownych nie wiele w życiu naliczyć mogę. Teraz — żyjemy suchém sianem tych niegdyś zielonych dni.
Dwie wiosny całe stracone za kratami — któż za to zapłaci? Jestże w świecie skarb, coby mógł to wynagrodzić?...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |