może... Od dalekich borów nawet szum do niéj nie dochodzi.
Daléj jeszcze — pola poorane w zagony, błoto znowu, na widnokręgu, jak pas czarno-siny, lasy dokoła. Płaszczyzna bezgraniczna jak na dłoni. Gdzieniegdzie gaik, kupka drzew, zielony klomb, a w nim — ludzkie mieszkania.
Na polach tu i owdzie leżą zbłąkane, przed wieki tu rzucone falami głazy, które się w ziemię wryły i śpią. Morze je przyniosło i zgubiło...
Siwe i żółte, czerwonawe, szare, czarne, z poobijanemi bokami, bo długo się gdzieś tułały ociérając się o siebie — tu pokładły się na spoczynek jako świadectwa wielkiéj burzy, która zmieniła oblicze ziemi.
Socha musi je omijać, a czasem człowiek dobywa mozolnie, aby podłożyć pod próg chaty.
Na niektórych z nich dziwactwo, fantazya burz poszczerbiła jakieś kształty i znaki przedrzeźniające ludzką robotę. Zdają się obłamkami olbrzymich postaci roztrzaskanych na kawały. Oto piersi jakiéjś zdruzgotanéj Cybeli; oto brzuch wydęty jakiegoś Sylena...
Któż wié? w prastarych czasach były może bogami, bo wiele ich teraz leży pod krzyżami, a ludzie na nich dotąd płachty chorych wieszają.
Kraj dokoła smętny, tęskny, cichy, ale wiosną wonny, ale latem świergoczący, ubogi a zasiedlony — bo może tu ludziom bardzo źle nie było.
Zwierza pełno bywało wszędzie, po zaroślach i po błotach; w lasach grzyby i jagody; tylko wydmy piaszczyste, jałowcami poplamione ciemnemi, przypominają cmentarze.
I były też pewnie niemi pod owe czasy, gdy z umarłymi szły do grobu garnuszki, miski i kamienne siekierki... Wiatr czasem wydmuchnie kostek białych resztki i skorupkę popielnicy...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/14
Ta strona została skorygowana.