Wszystkie te myśli błędne nastręczyło kilka kupek zieloności, dobywających się z pod bruku, po którym chodzę. Kilka tylko familij zamieszkuje tę via doloris. Proletaryat to roślinny, stworzenia z pod płota, wyganiane zewsząd, prześladowane i gnębione, — bo się nikomu na nic nie przydały... Muszą one jednak miéć racyą bytu i na coś komuś być użytecznemi — bo się utrzymują...
Rozmiary tych roślinek drobne, listki wątłe i cieniuchne, kwiatki nie nęcące oczu, — a one same nie potrzebują, zdaje się, ani słońca, ani ziemi tłustéj — wschodzą w lada szczelinie, ograniczają się lada mrokiem, przytulają do lada grudki piasku — kropla deszczu na długo je karmi i odżywia.
Proletaryat ten rozsiany jest wszędzie po całéj Europie, wyjąwszy Włochy południowe, w których go inny zastępuje. Spotykałem się z niemi od dzieciństwa na każdym kroku; są to starzy znajomi. Mam pewny rodzaj współczucia dla tego biedactwa, choć kosmopolitów nie lubię.
Bruk téż dla lepszego, niż ja, geologa i petrografa, dostarczyłby okazów do poznania tutejszéj skorupy nadłabiańskiéj doliny. Rozpoznaję konglomeraty, łojowce, kawałki granitów, i znalazłem krzemień tak trafunkowo rozłamany, że powierzchnia odłamu tworzy zupełnie regularny owal. Mnóztwo rozsypanych odłamków żelaza, pokruszonych garnków zaszywa się w ziemię dla archeologów wieków przyszłych. Ileż to dowcipnych wniosków utworzy się z tych okruszyn życia, które my pogardliwie rozsypujemy!!
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Przebiegam mój album rysuneczków z pierwszéj podróży do Włoch w r. 1858-ym.
Pierwsze wrażenia mniéj może obudziły zapału; ale téż Włochy od tego czasu do niepoznania