Do częstszych gości, o kiju piechotą przychodzących, należał oryginalny, na wpół oszalały dziwak, włóczęga, wierszopis Dołubowski, który pielgrzymował od dworu do dworu, i deklamował wiersze w rodzaju Krysztalewiczowskich.
Oprócz tych — ileż to się postaci przesuwało naówczas oryginalnych, wybitnych, napiętnowanych indywidualnemi własnościami, jakich już dziś na świecie niéma!
Teraz wszyscy się mniéj więcéj pod jednę ogólną modłę wyrabiamy, nie odznaczając się niczém. Zacierają się cechy wybitne, które dawniéj występowały wyzywająco i chlubiły się sobą. Inny czas i inny obyczaj.
Wszystkie te figury odegranego dramatu zimny grób pokrywa. Wiek żelazny już takich ludzi nie zrodzi: wiémy o tém, żeśmy tylko małe kółka w wielkiéj machinie.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Okolice Romanowa, gdzie mi jodły szumiały długo nad dziecinną głową, do dumań ją rozmarzając — całe w lasach, całe w borach, zarosłe, zielone... natchnęły mię miłością puszcz, drzew, gąszczy, którą zachowam do ostatniéj życia godziny.
Po człowieku nie wiém czy co tak kocham jak roślinę. Stare drzewo jest dla mnie, niemal jak dla pogan, przedmiotem czci i uwielbienia. Co za majestat i powaga! jaka fantazya linij! co za wdzięk! często jaki dramat w tych postaciach wiekowych, na których lata pokładły niezatarte znaki burz i wiosen! Odwieczny dąb to kartka z historyi przeszłości. Bujna roślinność lasów zdaje się wlewać życie, gdy się na nię patrzy i nią otoczy. Ogołocony z niéj, kraj nie może być pięknym. Zdaje mi się zawsze, że gdzie źle jest roślinom, tam i człowiekowi dobrze być nie może.
Do lasów coś ciągnie człowieka — może nie każdego (ja tam nie wiém), — ale kto się pod ich cieniem urodził, wychował, temu bez nich nago wszędzie i smutno.
A dziś — gdzie są te lasy, jakiemi jeszcze my pamiętamy Białowiezką puszczę niebotyczną, bo-