Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/3

Ta strona została skorygowana.

wość kata. Matka-natura znieczula nas przez miłosierdzie, aby wyzwolić od męczarni. Nieszczęśliwi skazańcy spać tylko nie mogą, a katownie znosić muszą.
Noc. Zwolna cisza rozpościéra się dokoła. Na niebiosach gasną światła; księżyc i gwiazdy świécą tylko jak widma, mdłém odbiciem dalekich blasków. Stoją na straży nad uśpionymi.
Co czuwa, wszystko się niepokoi i boleje. Głosy nocy są jękami cierpienia, — wołaniem ratunku, — krzykiem konania, — wrzaskiem rozpaczy, urągliwym śmiéchem szyderstwa.
W wyobraźni ludu, w jego podaniach, noc otwiéra szatanom wrota na świat, a widmom i upiorom groby.
Stworzenia, które nie śpią w nocy, wszystkie są napiętnowane jakiémś przekleństwem, skazane na jakąś męczarnię.
Cisza nocy jest straszną, grobową; żaden jęk nie mógłby być nad nię bardziéj przejmującym, okropniejszym. Cisza ta zdaje się dla tego tylko istniéć, aby ją przerwał jakiś grom, trzask, łoskot zniszczenia i śmierci. Im dłużéj trwa, tém bardziéj spotęgowuje oczekiwanie i trwogę.
Natężone oko nareszcie dostrzega czegoś w ciemności: wyprężone ucho słyszy wśród tego milczenia tysiące rodzących się a niezrodzonych szmerów.... przywalonych kamienną ciszą.
Są li to głosy czy marzenia? Zrozumiéć ich niepodobna. Zaledwie pochwycone, rozpływają się; ledwie rozeznane, mienią się, giną. Na téj wielkiéj karcie milczenia i ciemności fantazya maluje co zechce, — wszystkie wywołane przez nię obrazy wsiąkają w tę czarność i ciszę bezdenną.
Sen! Sen byłby dobrodziejstwem: ale im mocniéj pragnie go człowiek, tém uparciéj on uchodzi. Niekiedy zbliża się, muska powieki, przymyka je, drażni, łaskocze, aby udręczył okrutniéj...
Spodziéwasz się go przebłagać, zdaje się łagodnie kołysać, obiecywać spoczynek; marzenia jak fantazmata blade zjawiają się przed przymrużonemi oczyma.
Serce ci bije — myślisz — zasypiasz wreszcie...
Ach! nie! Sen się z ciebie szydersko naigra-