Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/4

Ta strona została skorygowana.

wa. Zaszeleściały pergaminowe jego skrzydła — uszedł.
Rzeczywistość powraca z katowskiemi narzędziami swemi, a zdrętwienie, bezwładność, znieczulenie i obumarcie przyjdą zaledwie z wyczerpaniem sił, znużeniem i omdleniem — gdy marzenia nawet zatruje trwoga i niepokój...
Niéma nic straszliwszego nad ten stan pół snu, pół jawy, zawieszenia pomiędzy dwoma światy, jak Twardowski na nici pajęczéj.
Rzeczywistość z krzemieniem wspomnień siedzi ci na piersi, — marzenie zagląda do mózgu... Otwarło czaszkę, przez szczelinę rozpatruje przędzę myśli, na którychby zagrać mogło. Nagle przymyka ją i znikło...
W mrokach zjawia się jakaś twarz blada, któréj na świecie nie oglądałeś nigdy — znasz ją tylko ze snów. Jest to gość z innego świata... Rysy téj twarzy mienią się dziwacznie, wyciągają, krzywią, z pięknych stają się poczwarnemi — bledną, zaciérają się, nikną. Została noc z poczuciem bolu i trwogi...
Lecz oto chwila bezmyślnéj nicości. Następuje zmiana, noc zdaje się rozjaśniać jakimś bladym odblaskiem. Oczyma zamkniętemi widzisz coś... Szybko, niepochwycone suną się, lecą, przemykają cienie, mgły, chmury — towarzyszki i zwiastunki snu upragnionego. Niestety! znikły i one... obiecany sen nie przyszedł z niemi, czarna noc wraca...
Usypiasz na sekundę, budzisz się na długo.
Ciało znękane, niespokojnie zmienia położenie. Szukasz jakiegoś legowiska, któreby ci ciężaru życia czuć nie dawało; czynisz się martwym całą siłą woli, przymuszasz się stać kamieniem — ale serce bije coraz żywiéj, krew do głowy napływa falami wzburzonemi, i bije ci o czaszkę — iskry sypią się z oczu zamkniętych.