Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/41

Ta strona została skorygowana.

Czas spędzony tu w starym Lublinie nie wiele wpłynął na moje rozwinięcie umysłowe, ale aż nadto na rozgorączkowanie przedwczesne, na pragnienie życia. Uczyło się łatwo, ale źle, nieporządnie, a nadto się swawoliło...
Skończył się pobyt smutną katastrofą — bez promocyi. Więc gniew na Lublin, który w istocie nie był winien temu. Ojciec postanowił odebrać mię ze szkół królestwa i oddać do słynnego gimnazyum w Świsłoczy.
Była to zmiana znowu radykalna: inny świat, inna atmosfera, inni ludzie, inny program nauk.
Świsłocz, małe miasteczko Tyszkiewiczowskie, w lasach, na uboczu, cichsze jeszcze, skromniejsze było od Białéj. Główne jego zaludnienie składali studenci, oraz to, co przy nich i z nich żyło.
Széroka ulica od kapliczki Aniołów Stróżów wiodąca ku gimnazyum, składała się cała z domków, zamieszkanych przez studentów. Pod kasztanami domek Huferta, w którym uczniów utrzymywał i dozorował p. Hołówka, był dla mnie z innymi przeznaczony. Towarzyszów miałem kilku jeszcze młodszych.
P. Hołówka, nie młody już człowiek, poważny, dobrego serca, łagodnego charakteru, dosyć był wykształcony. Gdy miał czas, czytywał chętnie, i z jego biblioteczki stereotypowéj piérwszy raz dostałem Molière’a i Montesquieu’go. Chciwy podówczas czytania, wiém, żem nieśmiertelnego dramaturga dzieła po kilka razy czytał i odczytywał. Monteskieu’go także czytałem pilnie, ale mniéj się nim zachwycałem.
W téj pustéj, samotnéj Świsłoczy nie było tak dalece co robić, gdy się jako tako nauczyło lekcyj; książki były gwałtowną potrzebą i stały się namiętnością. Dostarczał ich dobry, miły i wykształcony wielce profesor Walicki, ale nakłaniał do poważniéjszéj lektury, gdy mnie dzieła wyobraźni szczególniéj pociągały.