Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/44

Ta strona została skorygowana.

wały monotonią zaprosiny w sąsiedztwo do pp. Radowickich, oraz przechadzki po ogrodzie ogromnym przy Tyszkiewiczowskim pustym pałacu...
Poza szóstą klasą, widziałem już ztamtąd jako cel upragniony — Wilno i uniwersytet, chociaż naówczas sam nie wiedziałem, ani rodzice mogli zawyrokować, jakie sobie miałem wybrać powołanie i jaką gałąź nauk. Ojciec zawsze, o ile sobie przypomniéć mogę, skłaniał się do matematyki, do czegoś bardziéj określonego, poważniejszego niż literatura; ale narzucać mi wyboru swego nie chciał. Ja téż powołania w sobie stanowczego nie czułem.
Czytałem, lubiłem czytać bez wyboru, wiele, prędko, chciwie, pośpiesznie, ale pracować systematycznie nie umiałem. Na przemiany nęciły to literatura piękna i poezya, to nauki przyrodzone, fizyka, chemia, medycyna. Jak to pogodzić — nie wiém; lecz faktem jest, że między dwoma temi kierunkami wahałem się długo, nawet w Wilnie jeszcze.
Nauki przyrodnicze (jak dziś się wyrażają) byłyby niechybnie zwyciężyły, gdyby potrzebna do nich matematyka nie stanęła na zawadzie. Umiałem jéj za mało, a przysiedziéć fałdów nie dozwalał temperament niegodziwy, niecierpliwy, niepohamowany...
W Świsłoczy jeszcze o wyborze oddziału na uniwersytecie mowy nie było...
W ogólności życia i ruchu mało przenikało do téj szkoły miejskiéj i od stosunków ze światem odciętéj. Nawet w Białéj pulsa biły żywiéj niż tutaj.
Pomiędzy gimnazyum a otaczającym je krajem związek był bardzo słaby. Znaczniejszą część uczniów stanowiły dzieci ubogiéj szlachty i oficyalistów. Najbliżsi tylko — jak Jundziłłowie — dla dogodności tu dzieci przywozili.