Sen odbiegł całkiem — trwoga rośnie, rośnie, głową przebija chmury, olbrzymieje, wyciąga się, obejmuje świat, a ty pod jéj stopami zgnieciony czujesz się maluteczkim robaczkiem.
Jęk wyrywa się z piersi, i nie znalazłszy echa w zmarzłéj atmosferze, powraca do niéj, rozrywa ją, dusi.
Gdzieś za światem, daleko, kiedy niekiedy biją zégary pijane, niezrozumiałe godziny — którym niéma końca.
Sąż to godziny, czy jęki potępieńców? Jedna i taż sama powtarza się bezustanku... a czarna noc trwa jak trwała, i sen zbiegły nie powraca.
Naówczas znowu wpadasz w ów stan pośredni między uśpieniem a jawą — nie możesz spać, a marzysz...
Przychodzą do ciebie żywi i umarli razem: — to, co przeżyłeś wczoraj i co roiłeś przed półwiekiem, czego nie widziałeś nigdy, i to, cobyś rad pogrzebł na wieki... Dziwna tkanina z tych dwu żywiołów się sprzęga.
Takich barw, takich głosów, jakie widzisz i słyszysz, niéma na świecie; takie istoty, jakie cię nawiédzają, żyć nie mogły i nie mogą.
Pół serca ci zamarza, pół się pali, męczarnia niewysłowiona — a wyrwać się z żelaznych jéj kleszczów niepodobna!
Czekasz zawsze, że się to na prawdziwy sen zamieni.
Jedna taka noc trwa czasem sto lat, ma swe dzieje, które się w pamięć wrażają tak, że ich z niéj wyrzucić nie można. We dnie nosisz z sobą jéj oddźwięki niepozbyte, a powracając do łoża, wleczesz gotowe ziarna, z których wyrosnąć muszą te same potwory, téż same męczarnie.
Naówczas, często, gdy dantejskich tych mąk pozbyć się nie masz siły, gdy czuwasz z otwartemi oczyma, — wywołujesz wspomnienia, roisz, aby nie popaść w tę walkę snu i jawy.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |