Jakim losom te papiéry ulegać musiały nim z nich się stworzył ten chaos bezładny, ile rzeczy cennych zaginęło przez ten brak poszanowania, tego się ledwie domyślać było można.
Pan chorąży, który sobie żartować lubił z nas, szczególniéj przy obcych, niemiłosiernie naśmiewał się z mojego złotego runa, zdobytego w Szczuczynie, którém kuchnię opalano.
Nie było gościa, przed którymbym rumienić się nie musiał za... łatwowierność moję i przywidzenia... a że to częstokroć podsycało rozmowę i ojca rozweselało, nie odpowiadałem nawet...
Trwało to dosyć długo, bo już przegląd moich sienników został szczęśliwie dokonany, zdobycz ułożona i rozklasyfikowana, śmiecie na kuchni spłonęło, i w pokoju moim tylko jako miłe wspomnienie został zapach stęchlizny, — gdy jednego poobiedzia nadjechał rzadko nas odwiedzający sąsiad, pan Władysław Trębicki, który już naówczas nad historyą literatury i bibliografią pracował.
Słuch miał w skutek służby swéj w artyleryi znacznie przytępiony, ale w towarzystwie miłym był bardzo, a dla mnie przyjaznym.
Nim miałem czas z mojéj oficynki wybiedz na jego przyjęcie, ojciec go już posadził w bawialnym pokoju, i zawiadamiając o moim powrocie, opowiedział drwiąco o szczuczyńskich papiérach.
Trafiłem na to właśnie, gdy pan chorąży kończył relacyą, któréj pan Władysław słuchał z ręką do ucha przyłożoną i śmiéjącą się twarzą. Niezmiernie go ta zdobycz zajęła.
Porwał się natychmiast z kanapki, aby iść ze mną oglądać ocalone korespondencye, notaty, akta i t. p.
P. Władysław rozumiał to najlepiéj, iż do wewnętrznych dziejów kraju niéma dokumentu najmniejszéj wagi, któryby umiejętnie zużytkowany nie dał z siebie czegoś wyciągnąć. Proste nawet
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/67
Ta strona została skorygowana.