J. I. KRASZEWSKI.
WSPOMNIENIA I FANTAZYE.
|
...Jesień. Noce rosną i dnia ubywa — bezsenność staje się przykrzejszą jeszcze wśród ciemności... a światła po godzinie jedenastéj palić nie wolno. W maju i czerwcu, krótki mrok, który się nocą nazywa, przy pełni i pierwszych księżyca kwadrach zmniejszający się jeszcze — noce czyni jeszcze znośniejszemi. Z trwogą przychodzi przewidywać listopad i grudzień. W długim mroku nocnym, człowiek musi pilno stać na straży myśli własnych, aby, jak wystraszone konie, nagle mu się nie wyrwały, unosząc go na przepaści. Często w pół śnie, pół jawie, gdy marzenie plącze się z dumaniem, z tego amalgamu świadomych siebie i mimowolnych dwóch wątków tcze się dziwacznie zabarwiona opona, która jednym końcem zwiesza się już w bezdenne głębie.
Mieszanina ta ma swój wdzięk może — ale zostawia po sobie niesmak i trwogę, gdy człowiek zmęczony ocknie się i całkiem oprzytomnieje. Obudza strach jakiś, aby trzymając się tych wątków nie zapaść zbyt głęboko, zkąd się wydobyć niepodobna.
Większa część umysłowych obłąkań, zdaje mi się, nie jest czém inném, tylko taką tkanką mieszaną myśli zdrowych i chorych, dobrowolnych i przymusowych...