pilowano, układano wierszami wszystko aż do elementarzów, dowcipkowano, spierano się o drobnostki, ale w tém wszystkiém była niezmierna czczość i próżnia. Wielki geniusz Arystotelesowy, niezrozumiany i nie pojęty górował po nad nauk gmachem, w którego pustkach rozlegały się wykłady siedmiu nauk wyzwolonych, mające całą mądrość ludzką zawierać. Brakło wszakże nie materyałów do pracy, ani ochoty do niéj, ani nawet talentów, ale tego niezbadanéj natury tchu, co ożywia, co wprawia w ruch, co znaczenie daje martwéj literze i życie pustemu słowu.
W nauce wiary, dogmat jeszcze i najgłówniejsze prawdy nie przyszły do stanowczego wyrobienia; tłumaczono wiele rzeczy z zuchwałą śmiałością młodości niedoświadczonéj i ocierano się o kacerstwo wcale o tém niewiedząc. Kościół często zawyrokować nie śmiał między Platonem i Arystotelesem, których powagą podpierali się teologowie. Gdzie niegdzie wśród tych ruin moralnych, powstawał geniusz samotny bez ojca i dzieci, błysnął jak Jan Scott i zginął bez wieści; gdzie niegdzie wykwitła biała róża jak Hroswitha, i zwiędła w cieniu klasztornym.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Odczyty o cywilizacyi w Polsce.djvu/17
Ta strona została przepisana.