brzaski i czarne osłony, ognie płonęły na spopielałych dolinach, a gęste dymy poruszały się leniwo między niebem a ziemią. Ciżby ludu już nie było przy nim: pozostał sam jeden, przekleństwo tylko kamieniem leżało na jego piersiach.
Ciężko mu było powstać i podnieść się na nogi, powietrze nieprzełknione dusiło; zwlókł się przecie i powolnie ku świtającej słabo jutrzence posunął.
Aż ujrzał przed sobą znowu ludzi, znowu wrzawę, cierpienie i boleść. Ale już nie rzekł jak wprzódy:
— Leczyć będę, radzić wam będę, będę was wspomagał!
Nie wspinał się na wyżyny, aby sypać obietnicami zgłodniałym; poszedł pracować w ciszy, w ukryciu, nie rachując na nagrody, owszem, spodziewając się cierpienia.
A zewsząd popychano go, mówiąc:
— Po cóż ty tutaj? Idź precz! idź precz od nas!
I szedł duch, ale powracał niepostrzeżony, błogosławiąc tym, co go kamienowali.
Długie lata przeszły w nienagrodzonej pracy i pocie, aż poranku jednego znużony, zdrętwiały, od otaczającego go chłodu, usiadł anioł na kamieniu i, zwątpiewając o sobie, zapytał w duszy:
— Jest-lim ja światu potrzebny?
I tysiąc szyderskich odpowiedziało mu głosów:
— Idź precz, zawadą tylko jesteś!
Drugie tysiąc powiedziało mu:
— Jesteś zawadą i zamięszaniem! idź precz!
Duch zapłakał gorzkiemi łzy w duszę swą, i ręce mu opadły, i zrozpaczył o sobie.
— O! ciężkie — rzekł — ciężkie jest życie ludzkie! Na cóż ono się przydało? Sobie wystarczyć nie możemy, a drugim dopomódz nie potrafimy, i po cóż to życie?
Mówiąc to, usnął duch, i powlókł się ku niebiosom, a tak był słaby, że zemdlony pochylił się na ich krańcach i upadł.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Okruszyny zbiór powiastek rozpraw i obrazków T.1.djvu/20
Ta strona została skorygowana.