— Błogosławim! cześć ci! bądź uwielbiony! bądź wynagrodzony uczuciem naszem, za to coś ucierpiał.
Biedny duch, podniesiony tem wołaniem ziemskich braci, wzrósł, spotężniał, ale duma cielesna, duma niszcząca zakołatała razem do serca jego. A serce otwarło się szeroko na jej przyjęcie, wzięło ją, aby w niem mieszkała, i poczęło bić żywiej na oklaski. Duch rzekł miotany wielkością swoją:
— Jam Bogu równy! jam wielki! jam najwyższy!
W tem zciemniało, wszystko dokoła zagasło, ciżba odstąpiła go i poszła wieńczyć innego już wielkiego wygnańca niebios, kamienując nim wybranego na potępienie. Anioł sam pozostał z wielkością swoją.
Lecz tej mu nie wystarczało na życie, chłód jakiś grobowy go otaczał, żarł sam siebie i głodnym był jako wprzódy. Począł szukać lauru na skroni i suche tylko znalazł gałęzie; szukał wspomnień wielkości dla pokarmienia duszy, a znalazł kości ich tylko wyschłe i zimne.
W tem we śnie znów ujrzał niebo, ku któremu podlecieć już nie mógł, najwięcej bowiem upadł dumą, co go więziła w zimnych ziemi dolinach. Jeden tylko wierny towarzysz niebieski stał mu u boku ze łzą litości na oczach.
— Bracie! bracie! — spytał tęsknemi słowy anioł — nie uniesiesz-li mnie ztąd do kraju mego, do niebios?
— A! pragnąłbym, lecz nie podźwignę cię. Okułeś się ciałem, skamieniałeś w dumie; zwróć oczy wyżej i proś Ojca.
Któż wypowie modlitwę upadłego? Słuchał jej Bóg i duchy, a w ciągu upokorzonej pieśni, opadały brzemiona upadków z niebieskiego wygnańca. Na ostatku najleniwiej opuściła go ziemska duma. A głos Boży mówił z góry:
— Nie sądźcie, abyście sądzonymi nie byli! nie oburzajcie się i nie potępiajcie, abyście oburzenia i potępienia nie wywołali. Upadłeś tylekroć, ile razy walczyłeś, a gdyby nie miłosierdzie, nie podniósłbyś się z upadku.