— Cóżeś widział?
— To samo co i ty!
— Jakto?
— Kilkadziesiąt łokci kurytarza podziemnego.
— A napisy?
— O! bardzo ciekawe! Między innemi...
— Między innemi? — podchwyciłem.
— Wielkiemi literami, w ozdobnej tarczy, wypisano...
— Wypisano — czekałem — jakimże charakterem?
— Czystą kursywą: Domicella!
— A! — zamilkłem.
Kazimierz śmiał się serdecznie.
— W istocie, napisy owe sławne, były to imiona ciekawych odwiedzających, którzy od lat stu, ryli tam je dla wiekuistej pamięci.
— A więcej nic?
— Nic — odpowiedział smutno Kazimierz, jak ja zwiedziony. — Ciasne przejście, w którem się nigdzie wyprostować nie można, kończy się wreszcie ścianą prostą. U dołu jej jest otwór, trochę za wielki dla lisa, trochę za mały dla człowieka. Może być, że tam druga jest pieczara.
— Której my — rzekłem — odkopywać nie będziemy. Jedźmy! dość na tem.
I weszliśmy znowu na horodyszcze trochę się śmiejąc, trochę smutni.
— Piękny widok, wart był tej przejażdżki — rzekłem pocieszając towarzysza — w istocie piękny widok!
— Piękny, gdyby go za mgłą i wieczorem widzieć można — odpowiedział. — Co na to powiesz — dodał — że mi zaręczano, iż oprócz napisów, jest starożytny ołtarz w pieczarze.
— Powiem, że nigdy ludziom wierzyć nie można, przynajmniej w takich razach; ktoś się zwiódł jak my, i szukał satysfakcji zwodząc drugich; ja powiem, żeśmy znaleźli kości wielkoluda w łańcuchach, świątynię murowaną i rękopisma runiczne.
Żart na bok; spytajmy ludzi co mówią i myślą o tej pieczarze, która przecie prostym lochem być nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Okruszyny zbiór powiastek rozpraw i obrazków T.2.djvu/20
Ta strona została skorygowana.