Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Okruszyny zbiór powiastek rozpraw i obrazków T.2.djvu/96

Ta strona została skorygowana.
SCENA V.
Gwido.

Odszedł ztąd! Przecież mogę sam jeden, niewidziany przejść się pod jej oknami, i smutnie popatrzeć na to światło, które zapewne jej księgę, modlitwy i pobożne usta oświeca. Na cóż mi było jak głupiemu ptakowi, dać się na lep ułowić, aby w nim jak pióra — serce, duszę, spokojność, może życie zostawić. Przyszedłem, ale odejść nie mogę; trzyma mnie tu władza, której nie chcę, a muszę być posłuszny, — władza, która mnie nigdy pewnie do szczęścia, a może pod miecz katowski prowadzi; — władza, która pociągnęła moje serce ku jedynej może kobiecie, nie mogącej go przyjąć. Gwido! Takież to były twoje młode nadzieje? Myślałżeś kiedy, że będziesz błądził pod oknami kobiety, w której uśmiechu może być szczęście twoje i śmierć twoja razem; której miłość będzie zbrodnią dla niej, a dla ciebie... Ha! cóż mi to wszystko znaczy? Śmierć, męczarnie, nie sąż to drobne rzeczy, przed obliczem tej wielkiej miłości, którą mam w sercu; wielkiej jak nadzieja, ognistej jak piekło, długiej jak wieczność. Gwido! pocałunek jej tylko, nie wart-że śmierci z rąk kata?

SCENA VI.
Gwido, — Przemysław nadchodzi.
Przemysław (do siebie).

Błądzi pod jej oknami.

Gwido (postrzega go).

Przemysław!

Przemysław (do siebie).

Postrzegł mnie.

Gwido (zbliżając się).

Dobry wieczór. — Król powrócił z polowania?