Ja nie mam żadnej.
Mów to komu innemu, każdemu, komu chcesz, nawet sobie, ale nie mnie. Moje oko widzi wszystko z daleka. Lecz nie lękaj się, ja ci sprzyjam, bądź spokojny, — on nic o tem wiedzieć nie będzie.
On? któż-to — on? Ja nie rozumiem.
Nie ufasz mi! Chcesz wprzód dowodów życzliwości, przyjaźni; będziesz je miał. Masz rozum, że się lada przed kim z tajemnicą tak wielkiej wagi nie wydajesz.
Ale powtarzam ci, przysięgam.
Sto razy możesz krzywo i napróżno przysiądz; ale hrabio, to się na nic nie zdało. Możesz mnie tem tylko oburzyć; bo widzę, że mnie masz za podłego, że mi nie ufasz. Czy wolisz mi się zwierzyć i mieć przyjaciela, czy nie ufając zrobić wroga — niebezpiecznego wroga?
Bez przyjaźni się obejdę, a gniewu się nie boję.
To ostatnie słowo?
Jeszcze nie, bo pomimo tego coś powiedział i com powiedział, przyznam ci się do wielkiej tajemnicy, którą tak pragniesz wiedzieć z ust moich, od dawna o niej wiedząc zkądinąd. Wiedz więc, że — kocham królowę.
I na tem koniec?