Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Okruszyny zbiór powiastek rozpraw i obrazków T.3.djvu/11

Ta strona została skorygowana.

Wieczór czerwonawemi blaski oświeca dziedziniec i izdebkę, w której widzieliśmy otwarte okienko.
Młody, przystojny, silnej budowy mężczyzna, w ubraniu podróżnem stoi u drzwi smutny. Lice jego rumiane i zdrowia pełne, ale wyraz jego nie wesoły, surowy i myślący. Na nim szara kurta, pas rzemienny, szabla błyszcząca u boku, czapka bez pióra w ręku. Naprzeciw w ogromnem krześle siedzi starzec suchy, zwiędły, przecież znać silny jeszcze i ogromnego wzrostu. Pomimo schylenia pleców, które wiek zgiął, olbrzymem jest prawie, ręka spoczywająca na kolanie żylasta i muskularna, mogłaby jeszcze miecz dźwignąć. Szary płócienny kontusz, na nim pas czarny przepasuje; szyja obnażona, a nad nią głowa wspaniała, dumna, wyniosła, zarzucona w tył energicznie. Krótko ucięty włos siwy na czaszce w części łysej, krótko ostrzyżona broda, wąs trochę dłuższy otaczają ogorzałe, wyraziste, pogodne, ale smętne oblicze starca. Dwoje oczu szarych, głęboko zapadłych, dobywać się zdają z pod powiek wypukłych; usta wąskie, a wszędzie z pod ociągniętej skóry widać już kość czaszki, co się dobywa na wierzch, przypominając — śmierć.
Do koła ubogo! ubogo! ale czysto, ale z ładem. Po szarych ścianach wisi szabla, rusznica, wisi siodło dawniej bogate i krzyż, i napierśnik od zbroi z Matką Bożą i palma święcona. Na półeczce ksiąg kilka w biały owiniętych pargamin. Ogromny kufer przy wązkiem łóżeczku starca, stolik z kręconemi nogami pod ręką i na nim księga, szklanka z wodą zdrojową i różaniec rzucony.
— Co mi powiesz, mój chłopcze? — rzekł starzec powitawszy — a nu co dobrego?
I spojrzał mu w oczy.
Dobrego? — powtórzył syn cicho — na dobre jeszcze poczekać trzeba.
— Nie wiele nas będzie kosztowało, że go jeszcze nie zobaczym, nie bardzośmy do niego przywykli? Bóg nadzieja!