Dymitr oplątał się opończą na chłodną noc, skoczył na konia i potaszczył się traktem. Stary poszedł spać na siano przekąsiwszy skromnie, a jak świt napoiwszy bułanego, dalej w drogę.
Słońce już było dobrze podeszło w górę, gdy stary Ostafi zbliżał się ku Łuckowi, i przebywszy błotnistą uliczkę, powolnie sunął się mimo placu, na którym później stanął wspaniały kościół i klasztor księży Trynitarzy.
Oglądał się on, kierując ku bazylijańskiemu mostowi, ażali gdzie u drzwi gospody nie zobaczy ludzi swojego przeciwnika lub syna, — ale nie spostrzegł nikogo. Przez ściśnięte szeregi furmanek (bo to był dzień targowy), przebił się na rynek starego miasta.
U drzwi skromnej karczemki nieopodal mostu zsiadł z konia i postawiwszy go, a poleciwszy go żydowi, sam wyszedł natychmiast.
Kwatera jurysty Hrynicza, który się podjął procesu, znajdowała się niedaleko zamku. Drogą więc ku niemu poszedł stary kniaź. W wązkiej uliczce sklepowej spotkał się z synem.
Dymitr był blady jak chusta.
— Co ci jest? — zawołał żywo kniaź.
— Wszystko stracone.
— Hrynicz?
— Hrynicz zdradził.
— Jakie masz dowody?
— Od rana traktuje z Chołupskiemi.
— Jest w domu?
— Jest.
— I oni z nim?
— Jeden tylko ich dworzanin.
— Tem lepiej. Wracaj waść do Abrahama i czekaj.
— Pójdę z tobą ojcze.
— Nie potrzeba mi ciebie. Idź i czekaj powtarzam.
— Kto wie na czem się to skończyć może, — odparł syn. — Pocóżem jechał, jeśli cię tu mam opuścić?
— Pod błogosławieństwem rozkazuję waści iść i czekać.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Okruszyny zbiór powiastek rozpraw i obrazków T.3.djvu/24
Ta strona została skorygowana.