Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Okruszyny zbiór powiastek rozpraw i obrazków T.3.djvu/30

Ta strona została skorygowana.

— Mości rejencie! — rzekł Puchała, — Wmość msaniją cierpisz, czy co? Gdzie te występki?
— O tu! tu! — krzyknął rejent wskazując na piersi. — Nikt ich nie wie, tylko Bóg i ja, ale niemniej za nie odpokutować lub potępionym być muszę.
— Złote słowa pańskie, — dodał duchowny, — pokuta wszystko zgładza. Tandem, Pan Bóg nie wymaga aby się człek bezcześcił sam, zamierzając poprawę. Po co o tem mówić co było?
— Dla upokorzenia się! dla upokorzenia!
Ksiądz i pan Puchała, którzy znali rejenta, tej nagłej zmiany zrozumieć nie mogli, ruszali ramionami, aż ksiądz szepnął:
— Niech to będzie między nami, co się w ferworze wyrzekło, a przed światem motus! Nie potrzeba się osławiać. Uspokójcie się rejencie, a ochłonąwszy przyjdźcie do nas na lampkę hungaricum.
Nic nie odpowiedział Hrynicz, czoło spuścił, płakał i trząsł się, siedząc jak wkuty w miejscu.
Gdy się to dzieje, stary zadumany przechodzi ku kwaterze swej, a za nim dybie ów, któregośmy widzieli na konferencji u Hrynicza, szpiegując jego kroki. Dojrzał gdzie kniaź poszedł, zauważył dom i zniknął.
Jeszcze Hrynicz siedział w miejscu, gdy taż sama postać zjawiła się, ostrożnie wprzódy do domku jego zajrzawszy.
— A co!
Na to zapytanie zbudził się Hrynicz, spojrzał obłąkany, ale nic nie odpowiedział.
— Żyjesz Wmość jeszcze?
Znowu milczenie.
— Gdzie stary? co się stało? zabrał papiery?
— Zabrał! — odparł rejent.
— Masz tobie! masz! nowa robota! Po co mu je było oddawać?
Regent gorzko się uśmiechnął.
— Chcieliście żeby mnie zabił, a wybyście potem wytrzęśli co wam byłoby potrzeba!
— Radźcie, co tu począć!