— Nu, zwlecz się jak możesz, bo ja jadę, a jadąc karczmę podpalę.
O kiju podniósł się zbity i wywlókł za wrota. Stary kniaź sam okna popodpierał, do koła opatrzył i nie zważając na krzyki żydowskie, wyniósł łuczyny zapalonej, którą pod wiatr w strzechę zołożył. Ranny wschodni powiew, rozdął wkrótce żagiew i dach ogromnie płonąć począł. Żydzi wydobywać się mogli, bo też Ostafi nie miał innej zapewne myśli, tylko im strachu narobić; ale co mieli, wszystko spalić się musiało. Leżący na gościńcu hajduk jęczał, żydzi wrzeszczeli, a nasi podróżni zwycięzko kłusować poczęli ku domowi.
Oba wszakże zadumani byli i myślący. Ostafi brew marszczył chmurno, i nie odzywał się do syna. Dobrą milę ujechali tak, nie mówiąc słowa do siebie, aż stary nareszcie głęboko westchnął i obracając się do Dymitra:
— Koniec końcem, nie ma potrzeby o tem wszystkiem słowa Eufrozynie mówić; mogłaby się niepokoić, a teraz już nie ma zaprawdę czego. To tylko zagadka, długo my tak z pazurów tego niecnoty szczęśliwie i cało wychodzić będziemy?
— Mój ojcze, Bóg za dobrą sprawą.
— W to, i ja ufam! Chołupski nie ustąpi, ale i ja nic także. Śmierć czyjaś dopiero.
I urwał.
— Widząc, że nas nie zmoże, zwłaszcza jeśli w trybunale wygramy, siądzie cicho.
— Miałby rozum.
— Wszak rejent przyrzekł?
— I podpisał cyrograf.
— Podpisał! — zawołał Dymitr. — Czy nie tego papieru to hajducy Chołupskiego chcieli?
Stary słysząc te słowa, stanął jak wryty, odwrócił się z konia.
— Co waść mówisz! — zawołał, — jeszczeby nas raz miał zdradzić?
Syn zmięszany ruszył tylko ramionami.
— Człek codzień w biedzie nieufniejszy. Szczęściem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Okruszyny zbiór powiastek rozpraw i obrazków T.3.djvu/40
Ta strona została skorygowana.