— Rozumiem! — rzekł stary. — Byleby stary Hołub, młodych dudków, co się w gołębie chcą podszyć, nie dziobał.
Prawnik milczał.
— Wmość jesteś szlachcic? — spytał kniaź.
— Stary szlachcic na Litwie. Dowmundowie znani są jeszcze in paganismo.
— Gdyby cham jaki przyszedł wmości prosić: daj mi się Dowmundem nazywać, cobyś rzekł?
— Rzekłbym mu: dowiedź, żeś Dowmund.
— I słuszna. Ja nic innego nie mówię.
Znowu było milczenie.
— Lecz pocóż wzywać sądy, aby rozstrzygały, nie lepiej samemu się rozpatrzeć w dowodach? W naszej rzeczypospolitej, z powodu wojen a zamięszania, migracji różnych i powszechnego szlachty pobratymstwa, nieraz jednoplemienni o sobie nie wiedzą, osiadłszy jedni od drugich daleko, nieraz prawym następcom dowodów brakuje, nieraz...
— Nieraz też szwab, co łokciem mierzył z pradziada, lub zbogacony chłopisko pod herb cudzy się wszyje.
— Bywa i to, aleć o dowody prostą.
— I ja też.
— A widziałżeś je sam? — spytał prawnik.
— Nie, ale wiem, żem ostatni z synem.
— Zkąd, z tradycji? Czemu nie wejrzeć w papiery?
— Podrobione być mogą.
— Toby uznać łatwo.
— Nie mnie.
— Ja was zaręczam.
— O cóż chodzi, skoro tradować nie przeczym — rzekł stary wstając — biorę tłómoczek i wyjść mogę zaraz.
— Tułać się na starość!
Stary westchnął tylko:
— Wola Boża, a wola Jego święta.
— I dzieci, dzieci wieść na nędzę i niedostatek, na upokorzenie, na upodlenie może.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Okruszyny zbiór powiastek rozpraw i obrazków T.3.djvu/48
Ta strona została skorygowana.