Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Okruszyny zbiór powiastek rozpraw i obrazków T.3.djvu/49

Ta strona została skorygowana.

— Mości panie! — zawołał grzmiąco Hołub — nędza, niedostatek, ale nigdy spodlenie!
Prawnik głową tylko ruszył.
— Za nędzą często idzie zepsucie.
— Ale nie zawsze, a gdy poczciwa krew płynie w żyłach, lepiej umrzeć, niż się spodlić.
— Cóż kniaziu zyskujesz na uporze? Gubisz siebie, gubisz dzieci, gdy jednem słowem zapewnić im możesz byt dobry, i majętność, i świetność dawną imieniu.
— Imię zginie, ale go nikt prócz nas nosić nie będzie.
— Przepraszam — rzekł mecenas — imię wasze może się dostać nieprawnie, gdy wygaśnie ród, komukolwiek, a tą drogą, którą idziecie, utrzymać go, spodziewać się nie można. Wyście starzy, syn musi służyć żołniersko, to chleba zabraknie.
Kniaź powiódł ręką po czole i żywo potem rzucił się ku drzwiom, snać się lękał poddać, bo zawołał na dzieci, i dźwigając tłómoczek ostatni, chciał zaraz ustąpić.
— Stójcie! jam nie tradytor! — rzekł Dowmund — posłany byłem z propozycją, odchodzę, żal mi was.
Stary nic nie odpowiedział, uśmiech tylko gorżki prześliznął mu się po ustach.
— Moście Dowmundzie — rzekł później — noc już naszła, póki to mój dom jeszcze, winienem w nim gościnność. Jeśli chcecie przenocować, miło mi będzie, jak potrafię was przyjąć. Znajdziem kątek.
— Dziękuję, muszę spieszyć, czekają na mnie. Tradycja idzie w ślad.
— Może przyjść, jesteśmy gotowi — dodał kniaź.
Prawnik jeszcze raz spojrzał na starca, wzruszył ramionami, jakby się dziwował jego dziwnej wytrwałości, pokłonił się, odszedł i odjechał.
Oni we troje zostali sami.
Nakoniec dogasał ogień, oświecający nagie ściany, odarte ze zwykłych sprzętów i widocznie bliskie opuszczenie domostwa. Kniaź Hołub obejrzał się po niem, a wspomnienie lat przebytych w tej pochylonej chacie,