Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Okruszyny zbiór powiastek rozpraw i obrazków T.3.djvu/51

Ta strona została skorygowana.

— Jakto jejmość penetrujesz losy ludzkie! Ot tradują ich za dług Klimowicza i tandem głowy gdzie położyć nie mają.
Jejmość na te słowa wyskoczyła z ogrodu furiosa.
— Eh! eh! pewniuteńko ich do siebie przygarniasz?
— A jużciż nie co, do stu haków.
— Co to! magnat czy co? a to szalony człowiek i ani mi się waż, bo ich przepędzę sromotnie.
— Jejmościuniu, ostrożnie. Najłagodniejsze stworzenie rozdrażnione kąsa. Nie życzę próbować! mogłaby jejmość pokutować — rzekł zaczerwieniony pan Wydżga.
— Co to? śmiesz mi grozić? hę? a! trutniu, a! próżniaku, chcesz swoje i dzieci dobro, gorżko przezemnie zapracowane, lada włóczęgom rzucić, roztrwonić?
— Jejmościuniu! — odparł Wydżga — Hołubowie będą mieszkać u mnie.
— Nie będą.
— Jejmościuniu! dalipan obuszkiem skropię.
— A no spróbuj!
— Panie Jezu! daj cierpliwości! — rzekł szlachcic ruszając ramionami, a zebrawszy się na odwagę, dodał: — Tak chcę i tak będzie. Pamiętaj wasani, że tem co szafuję, mojeć dobro, nie wasze, moja ojcowizna. A jej tu nie dobrze, nie trzymam, ruszaj do swoich i na swoje, nie zapłaczę. Hołubowie znajdą przytułek u mnie.
Pani Salomea rozfochała się, potem rozpłakała. Wydżga odszedł nie zważając.
Zaledwie ustąpił, tupnęła nogą, otarła oczy i z cicha dodała:
— Dobrze! niech się sprowadzą, nie pobędą długo, dojem im do żywego.
Ciężka musiała być dola ludzi, co pod dach tak zakłóconego domu uciekać musieli. Wprawdzie wiedzieli oni po trochu, jako sąsiedzi, co się działo u pana Wydżgi, nie wyobrażali sobie jednak w zupełności, co ich tam czekało.