włóczęga, co się dobrowolnie zapiera imienia i składa je jak ludzie składają piękną suknię, idąc w drogę, by jej nie zbrukać.
Wydżga się zamyślił, ruszył ramionami.
— Dajcie pokój, bo ja na to nie pozwolę.
— Pozwolicie, musicie pozwolić — powolnie dorzucił stary. — Moje rupiecie, reszta gratów zostaje u was, ja ruszam nie bawiąc.
— Ale na Boga miłego! to wszyscy uciekacie, jak z zapowietrzonego domu!
— Nie, kochany Erazmie, idziemy, bo musiemy.
— A! i stary rusza! — dodała pani Salomea za drzwiami — chwała Bogu, ot i reszta.
— Śmiertelną będę do was miał urazę — rzekł Wydżga.
— Nie, nie, darujcie, ja muszę, ja powinienem pilnować Hrynicza. To los dzieci stanowi, niech choć imię mają, gdy nic więcej.
Spierali się tak cały wieczór, ale żadne perswazje nic nie pomogły.
Rano do niepoznania przebrany kniaź stary, z sakwą na plecach, kijem w ręku, z brodą, którą od kilku tygodni puścił umyślnie rosnąć jak chciała, w długiej sukni ciemnej, stał w ganku.
Pan Wydżga płakał, a pani Salomea wziąwszy się w boki, jak to bywało, kiedy rada sobie była, chodziła po opróżnionej izbie, gdzie tylko kuferki i sprzęciki Hołubów zostały.
Podszedł ku niej stary.
— Przyjmijcie odemnie — rzekł jej — przy pożegnaniu pamiątkę, niczem nie mogę za wdzięczyć serca i gościny waszej.
Pani Salomea skrzywiła się; on mówił dalej;
— Weźmijcie od starego przyjaciela tę drobnostkę na niezabud.
To mówiąc, wyjął pierścień z papieru i podał go pani Salomei, której oczy zabłysnęły chciwością i radością. Pierścień wart był, komu nie potrzeba, kilkaset złotych ówczesnych.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Okruszyny zbiór powiastek rozpraw i obrazków T.3.djvu/57
Ta strona została skorygowana.