— Teraz nikt mi już nie przyjdzie go rozbić i zaprzeczać! — rzekł w duchu kładąc się w łoże paradne nazajutrz po przytwierdzeiu gipsowej tarczy.
We śnie słodko marzył o kniaziostwie, o przyszłości.
— Pomarli, wszyscy pomarli! — mówił mu Murdeljo, którego śnił okrwawionym i w czerwoną suknią kata ubranym.
— Chwała Bogu! nieprzyjaciół nie mamy! Umarli!
— Co do jednego! — mówił Murdeljo ocierając nóż o połę.
— Powiedz mi jeszcze, powiedz wyraźnie, kto i jak umarł?
A Murdeljo liczył głosem straszliwym:
— Stary kniaź padł zabity na drodze.
— Jak padł?
— Trzy noże utopiono mu w piersi, trzy pałki rozbiły się o głowę, oczy na wierzch wyskoczyły.
— To dobrze; dalej!
— Dymitr padł zabity także.
— Jak?
— Cięty zatrutą bronią przez zapłaconego zbira. Ręka draśnięta spuchła, zsiniała i zgnilizna jadowita postąpiła od niej aż do piersi, aż skonał.
— To dobrze; dalej!
— Eufrozyna umarła.
— Jak?
— Włoch sprzedał jej stoczek, który paliła w celi, zasłabła na piersi i chudła, kaszlała, chyliła się, aż umarła.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Okruszyny zbiór powiastek rozpraw i obrazków T.3.djvu/61
Ta strona została skorygowana.