Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

ła jeszcze nic żądać od Orbeki, czekała... Wprawdzie był on usłużnym bardzo, ale nie zbadała jeszcze, jakie wrażenie na nim zrobi odzieranie żywcem ze skóry.
Jednym z wierzycieli najzręczniejszych i najdokuczliwszych, był pan Joli, ex-Francuz, jubiler modny, człek, który i na kredyt dawał brylanty nie najpierwszéj mody, i odkupywał za bezcen klejnoty i pieniędzy pożyczał, i do wielu delikatnych spraw służył za pośrednika.
Joli, który przybył do stolicy jako czeladnik, przed laty czterdziestu, miał lat dobrze sześćdziesiąt, ale jeszcze był przystojny, elegant i wcale żwawy. Otyłość mu nieco zawadzała, ale nader zręcznie ją nosił i krzepko.
Joli był w bardzo poufałych stosunkach z Mirą. Z niewiedziéć jakich rachunków należało mu się kilkaset dukatów, w domu ich nie było dwudziestu, a dochód na trzy lata wprzód był oddawna zjedzony.
Jednego poranku, Joli, którego wielekroć już pod pozorem migreny, przechadzki, snu, gości i t. p. odprawiono ode drzwi, tego razu dosyć się gwałtownie do nich dobijał. Godzina była wczesna, Mira kazała go wpuścić. Leżała zwinięta w kłębek na kanapce, na dwóch różowych łapkach trzymając niemniéj różową buzię. Włosy blond rozpuszczone, dziwnie ją ubierały, była podobną do cherubinka.