Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

sprawdzić powieści i niepodejrzywając ich nawet, nie myślał o tém wcale.
Miał w niéj niezachwianą wiarę, i mogła mu była wmówić co się jéj podobało. Zdawało mu się już nawet nieraz, gdy mu zmęczona poświęciła pół wieczora, lub kilka dnia godzin, że się powoli odrywa od nałogu roztargnień, od zakochania we wrzawie...
Tak długie upływały miesiące, nie potrzebujemy kreślić ich szczegółowego obrazu, z tych danych jakieśmy rzucili, każdy się ich łatwo domyśli.
Orbeka coraz bardziéj zakopany siedział w swych dwóch ciasnych pokoikach na dole, jakby na łasce we własnym domu, dosyć sponiewierany przez ludzi, którzy zaledwie mu posługiwać chcieli, chociaż cały ten przepych, rosnący codzień, opłacał.
Majętność jego oprócz domów cała zrealizowana w kapitały, leżała u bankierów na zawołanie, aby pani mogła tém swobodniéj nią rozporządzać; to też bez zastanowienia rzucała oknami pieniądze piękna Mira, i nie było fantazyi któréjby nie dogadzała.
Ona to pierwsza w Warszawie, trafiła na szczęśliwy pomysł posyłania bielizny do prania pocztą do Paryża, inne panie zawstydzone, że im to wprzódy na myśl nie przyszło, naśladowały ją potém. Mira utrzymywała, że bieliznę praną w Warszawie, słychać było mydłem i praczką, i że osoby delikatnych nerwów, nosić jéj nie mogły. Elegantki wszystkie późniéj wykrzyknęły, że z tego tylko chorowały... i Paryż począł opierać cały wielki świat stolicy. Niektórzy z mężczyzn nawet poszli za tym pięknym przykładem.
Innych zbytków wyliczać trudno. Dwór był na bardzo pięknéj utrzymywany stopie, mieli rodzaj marszałka dworu, Francuza, kamerdynera także z nad Sekwany, czterech lokajów w liberyi, dwóch