Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wolałbym, żebyś był nie zagajał tego, rzekł, ale gdyś raz rzucił wyraz tak znaczący... obudził we mnie wątpliwość, wtrącił w niepokój... bądź co bądź, lepiéj już czarę wypić do dna, choć gorzka... a może też w niéj saméj, przeciw twemu zwątpieniu, osłoda się znajdzie.
— Daj to Boże, ale ja wątpię, rzekł Sławski. Znasz mnie, spodziewam się, widzisz że rok milczałem, nie narzucałem ci się ani z radami, ani z przestrogą... nie probowałem nawet leczyć choroby z którą ci dobrze... Z tego już wnosić możesz, że nie pochopny do wdawania się w twoje sprawy, a w ogóle w cudze, muszę mieć ważne bardzo pobudki do zmiany postępowania.
— Tak wnoszę, rzekł Orbeka — ale czy te pobudki wytrzymają moją krytykę i mój pogląd na nie — to pytanie. Mówmy.
— Tak, po męzku, śmiało, szczerze, otwarcie, dodał Sławski, bądź mężnym. Zacznę od tego jak do wiadomości pewnych szczegółów doszedłem, bo to mnie nieco wytłómaczy ze wściubstwa mego.
Oto wiesz dobrze jak szczupłe mam dochody, i że z pracy powszedniéj żyć muszę z dnia na dzień. Nie zdziwi cię to, że oprócz lekcyj rysunków, o które trudno, jako niezły rachmistrz, mam miejsce kontrolera w domu bankowym Cabrit’a.
Orbeka się zarumienił i zmięszał.
— Przez ręce więc moje przechodzą wszystkie księgi kassowe. Znaczniejsza część twoich kapitałów ulokowaną jest u tego bankiera, reszta u Teppera i Szulca. Wszystkie te domy kommunikują sobie interesa swych wspólnych klientów. W ten sposób przyszedłem mimowoli do dokładnego obrachunku twojéj fortuny. Wiesz-że jaki jest jéj stan dzisiejszy, po roku skromnego życia, jakie prowadzisz? Dałeś Mirze prawo nieograniczone rozporządza-