Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

ja w niéj żyję... Wierz, to są fałsze, to są intrygi.. ale gdyby to wszystko było prawdą, gdybym na moje oczy widział zdradę... nie miałbym siły... chyba umrzéć!..
Niemówiąc słowa Sławski, ścisnął mu rękę raz jeszcze i poszedł powoli, zostawując go na ławie, na którą upadł bezsilny.
Pod starą lipą alei, przesiedział tak z myślami i uczuciami, szarpiąc się do wieczora — Orbeka, potém znużony, zdrętwiały, powlókł się machinalnie do domu.
Było już po obiedzie, gdy przyszedł, naturalnie nie czekano nań, pani miała gości, a po stole, zaraz kilku powozami wyruszyli wszyscy na Saską Kępę, na podwieczorek. Niemiała powrócić aż późno w nocy.
Ale to dzień był, jak są czasem dnie w życiu, niezwyczajny ze wszystkich względów.
Na dworze pani Miry, od kilku miesięcy była wzięta ze wsi wprost, skromna i cicha dzieweczka, niefortunne igrzysko całego dworu, dosyć ładna a niezmiernie wdzięczna Anulka.
Mimo ślicznéj twarzyczki, figurki zręcznéj, bardzo pociągającego wyrazu oblicza, Anulka była prawie kaleką. Skutkiem jakiegoś wypadku w dzieciństwie, nakuliwała nieco na jedną nóżkę. A choć skakała bardzo zręcznie, i mało co tego było widać, przezwano ją chromą, i pod tém imieniem więcéj niż pod własném znaną była. Ofiara niesfornéj dworni, Anulka pracowała za wszystkich, cierpiała popychana wyszydzana, i nawet u panów lokai nie miała jakoś łaski. Zbyt była bojaźliwą i skromną. Wychowana w ubogiéj chatce szlacheckiéj przez dziada i babkę, niegdyś pieszczone wnuczątko, była od młodu roztkliwiona, kochająca, serdeczna, ale niecierpiała