Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

wrzawy, zabaw i bezwstydu, jaki naówczas równo z panami sługi kaził. Siedziała też w kątku nad robotą, posługiwali się nią wszyscy, i płakiwała całe dnie, bo całe to życie raziło ją, przerażało. Chciała by była uciec, a krewni ją zmuszali pozostać, aby się jéj pozbyć, i myśląc że się jéj coś w mieście trafi.
Anulka tedy była zmuszoną patrzéć na swawolę, zamykać oczy na niepojęte dla siebie sceny, i trochę pokoju okupywać ciężką pracą.
W domu Orbeki było we zwyczaju, iż żaden z panów lokai nigdy nie raczył jemu usłużyć; spychano ten obowiązek na stróżów, na dziewczęta, na chłopców kuchennych. On się nigdy na to nie skarżył. Od niejakiego czasu Anulka, która widziała dobrze położenie nieszczęśliwego człowieka, zdjęta jakąś litością i sympatyą dla niego, może żywszem jakiémś uczuciem, które budzi często politowanie, sama prawie podjęła się wszelkich usług około Orbeki. Nikt na to nie zważał, bo wszyscy radzi byli wyręczeniu. Orbeka mało kiedy spojrzał nawet na Anulkę, ale mu ta cicha, grzeczna, uprzedzająca jéj usługa była miłą, czuł w niéj mimowoli trochę serca, chociaż ani posądzał, żeby go tam być mogło tak wiele.
Było go w istocie więcéj niżeli się mógł spodziewać. Anulka chciwie podejmowała się wszelkich usług dla pana, a choć rzadko do niéj przemówił, rada go była choć widziéć zdaleka.
W istocie nie czém inném pociągnął ją ku sobie biedny człowiek, tylko wyrazem znękania, cichéj rezygnacyi i smutku. Są dusze poczciwe, dla których one są nieprzezwyciężonym urokiem... ale jak takich dusz mało! Najczęściéj smutek obudza wstręt, odrazę, znużenie — prości śmiertelni uciekają od nich jak mogą najdaléj.