Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

i... w ścianie zobaczył zręcznie ukryte, ale dość jednak widoczne drzwi, które nie mogły gdzieindziéj prowadzić tylko do sąsiedniego domu, bo ścianą tą kończyła się kamienica. Przejście to, gdy pałac kupował, wcale nie istniało.
Dość było je zobaczyć, aby powieści o szambelanicu znaleźć potwierdzenie, Orbeka uczuł się zabitym, w głowie mu zaszumiało i prawie nieprzytomny wrócił nazad, ale na schodach myśl mu przyszła jakaś, cofnął się, poszedł raz jeszcze, drzwi pokoju zatrzasnął na klucz, a klucz schował do kieszeni. Potem jak pijany z bólu, z gniewu i żalu, stoczył się ku swoim pokoikom, rzucił w fotel i począł płakać.
Biada mężczyznom co płaczą!
Łza męzka ze krwią chyba, na ofiarę wielką płynąć powinna, nigdy na obmycie powszednich bólów żywota: jest ona skarbem, którym szafować się nie godzi.
Kobieta nią żyje, mąż nią umiérać chyba powinien.
Ten co na losy własne łzy leje, osądzonym jest; brak mu téj energii która towarzyszyć powinna wodzom życia, sternikom mężom. Łza jest wyrokiem, który mówi — zginiony jesteś. Tylko nad cudzą niedolą łzę nam wylać wolno — a i ta... musi iść razem z dłonią wyciągniętą do pomocy. Lepiéj jest jeszcze i właściwiéj, połknąć ją, a nieszczęśliwego ratować.
Jednak Orbeka płakał. To go maluje zdaniem naszém. W jego położeniu kto inny byłby gniewem i oburzeniem przejęty, on się roztkliwił, nie nad sobą ale — nad nią. Bolał nad jéj upadkiem więcéj niż nad swoją niedolą.
Ile tak godzin przesiedział, rachując się ze swém sumieniem, obwiniając tylko siebie, grzech cały kła-