Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

dnąc na swe barki, aby go zdjąć z jéj ramion, sam niewiedział.
Anulka gdy już dobrze ciemno było, przyniosła mu świecę, popatrzała na osłupiałego i widząc go tak strasznie wybladłym, spytała parę razy co mu jest, a nieodebrawszy odpowiedzi, wyszła przestraszona i niespokojna.
Pani nie powracała do późnéj nocy, już było około pierwszéj, gdy przeprowadzana przez całą jakąś bandę wesołych towarzyszów do bram pałacu, wysiadła z powozu i śpiewając wbiegła na schody. Późna pora dozwalała przypuszczać, że Orbeka już był się spać położył, nie pomyślała nawet o samotniku, i zawoławszy służące, udała się do sypialni. Niewiem jaka potrzeba zmusiła ją sięgnąć do klamki buduaru, znalazłszy go zamkniętym, roztargniona, była pewną, że go sama jak zwykle zatrzasnęła i klucz miała w kieszeni. Ale pomimo najstaranniejszych poszukiwań w sukniach i powozie nigdzie się nie znalazł. Była więc w bardzo jakoś złym humorze.
W każdém takiém nieszczęsném gospodarstwie, każda taka pani, musi mieć konfidentkę, pannę respektowę, przyjaciółkę, służącą. Bez tego przy rozgałęzionych intrygach obejść się trudno. Mira miała też wierną sobie Julkę, która chociaż przed kilku godzinami śmiała się z ukrytych drzwiczek z drugiemi, i nie szczędziła, szydersko się naśmiewając, swéj pani, — służyła jéj, pochlebiała i donosiła. Ta widząc Mirę w tak złym humorze, a domyślając się przyczyny, gdy inne wyszły, po cichu na progu się ukazała, kładnąc palec na ustach.
Mira domyśliła się jakiejś tajemnicy i zbliżyć kazała.
— Cóż tam? spytała.