Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani szuka klucza od buduaru! cicho szepnęła Julka.
— No, tak, zgubiłam go gdzieś, to mnie gniewa, niemam zwyczaju nic gubić, jutro potrzeba będzie sprowadzić ślusarza.
Julka machnęła ręką.
— Ja już muszę pani wszystko powiedziéć, rzekła prędko, wszak pokój dziś został nie zamknięty, klucz był we drzwiach.
— Ale gdzież znowu?
— Jużciż ja to najlepiéj wiem, bom widząc jak Agatka z Anulką poleciały tam szperać.
— One tam były? zawołała Mira.
— A! były, ledwiem je ztamtąd wyprowadziła.
— Więc któż klucz zabrał? spytała niecierpliwa.
— Niechże mi pani pozwoli dokończyć, mówiła cicho Julka. Pan, (ten z dołu) wrócił do domu późno, nie wiem czegoś smutny, włóczył się po całym domu, przyszedł i tu do tego pokoju, oglądał, patrzał, jakby czegoś szukał, a potem, pewna jestem, że to on klucz zabrał.
— A! ja nieszczęśliwa! łamiąc ręce i zdradzając się krzyknęła Mira, i widział drzwi... widział...
— Jakie? spytała, udając niewiadomość, służąca.
Mira spojrzała na nią i ruszyła ramionami tylko niedowierzająco — kłamstwo Julki było niezręczne.
— Słuchaj, rzekła, oto masz dziesięć dukatów, idź natychmiast do sąsiedniego domu, do szambelanica, niema chwili do stracenia, sekundy; powiedz mu odemnie, aby w kwadrans, te nieszczęśliwe drzwi były mi zabite, zamurowane, co chce, jak chce, ale żeby się otwierać nie mogły.
Rób co chcesz, spuszczam się na ciebie, daj mi szal, ja idę na dół.
Spojrzała na zegarek.