Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

wdzięcznikiem, on jeden winowajcą! — on zbrodniarzem, co śmiał tak niewinną posądzić.
Potem, pani ziewając, powróciła na górę, gdzie na nią oddawna drzemiąca Julka czekała i kazała się rozbierać.
— Drzwi zabite, szepnęła sługa.
— To dobrze, ale widzisz, nawet tego nie była potrzeba, to dobry, spokojny człowiek.
I rozśmiała się sama do siebie ruszając ramionami, a sługa popatrzyła na nią i odeszła, z prawdziwą dla swéj mistrzyni admiracyą.





ROZDZIAŁ IX.

Nazajutrz, Orbeka któremu o to szło bardzo, ażeby z niesłusznych podejrzeń obmył swoje bóstwo, sam pobiegł szukać Sławskiego, ale go w domu nie znalazł. Po mieście kręcił się napróżno, los chciał, że go nie mógł spotkać, wrócił więc do domu, ale tryumfujący, wesół, i niezważając nawet, z jaką szyderską miną ludzie na niego patrzali. Chociaż świeże przebyła przesilenie tak groźne Mira, nawet na jeden dzień nie zmieniła trybu życia, miała zobowiązania wczorajsze, przyobiecane odwiedziny, przejażdżkę, obiad, wieczór, tak, że do późna nie było jéj w domu.
Wracając jednak na górę uznała słuszném, na chwilkę swą przytomnością rozjaśnić celę pustelnika. Weszła do niéj cała woniejąca, promienna, rozgrzana rozmową i wyziewami cudzéj wesołości, istna bachantka, ale czarująca i wesoła. Rzuciła się na czarny fotel Walentego, skarżąc na znużenie.
On się uśmiechnął.