Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

— Idziesz ze mną, do mnie... odparł Sławski... ja jadę po twoje rzeczy i papiery, i jeźli chcesz towarzyszę ci gdzie ci się podoba... Urlop mam w kieszeni.
Walenty nic już mówić nie mógł, ale się dał pociągnąć... przesunęli się przez tłumne zgromadzenie pierwszéj sali, wyszli na próg, mieli siąść do fiakra, gdy nagle Orbeka wyrwał się, skinął ręką i uciekł — w stronę swojego domu. Sławski, który już jedną nogą był w powozie, obejrzał się... pokiwał głową i zgryziony poszedł do mieszkania.
Tym czasem zbieg, którego serce, czy niewiem jakaś namiętność ciągnęła — wprost wbiegł do siebie, na górę... na pół obłąkany. Ludzie co go wpadającym widzieli, stanęli zdumieni. Na szczęście w pokojach nie było więcéj osób prócz Lullier powiernicy i przyjaciołki... i pięknéj Miry, któréj głosik suchy, szyderski dawał się słyszeć zdala. Nie w chęci podsłuchiwania, bo się takiém szpiegostwem brzydził — ale z obawy jakiéjś Orbeka powściągnął kroku, mając wnijść do pokoiku, z którego głosy go dochodziły.
W odpowiedzi, jakby na pytanie czy użalania... Lullier mówiła do Miry.
— Wszystko to śliczne, piękne, ale to są niezwyczajne jakieś rzeczy, które groźniejszemi mnie się niż tobie wydają. Gdybyś miała do czynienia z człowiekiem naszego świata, obyczajów, wyobrażeń, życia... można by przynajmniéj przewidziéć wypadki... ale winą twoją własną wybrałaś sobie stworzenie dzikie, osamotnione, pewnie gwałtownych namiętności, zamknięte w sobie, nieznające świata... a z takiemi ludźmi on n’est jamais sur de rien. Zawsze się to kończy katastrofą. Oni to biorą na seryo...
Niewyraźnie co odpowiedziała na to Mira, Orbe-