Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

nudziła, poziewała, czasem gniewała się na mnie, żem ją ciągnął w te cudne pustynie, nie miała miłości natury, bo sama stała się istotą sztuczną...
Przybywszy do większego miasta, ożywiała się na chwilę, przestraszała mnie odwagą, a raczéj zuchwalstwem, z jakiém zgłodniała szukała nowych znajomości, nie patrząc na wartość ludzi, trzpiotała się, ciągnąc mnie za sobą jak niewolnika na łańcuchu...
Com wycierpiał poznając bliżéj to serce, w którym zawsze szukałem tajemniczych głębin, a znajdowałam dno zimne zwierciadła odbijającego wszystko co ją otaczało... tego opijać nie potrafię.
Cóż powiesz? nikczemny, kochałem ją; po miesiącach cierpień, jednym uśmiechem pociągała mnie ku sobie, przejednywała. Zapominałem co robiła wczora, gniewałem się tylko na siebie, sobie całą przyjmując winę, mojéj niezręczności!
Z Genui, gdzie mimo piękności okolic, znudziła się prędko — choć znalazła sobie i miejscowych i podróżnych, z któremi łatwe porobiła znajomości — pojechaliśmy drogą Korniszy do Pizy. Za nami pociągnął jakiś Anglik, którego jednym uśmiechem i kilku słowami uwikłała. W Pizie smętnéj nie wytrzymała trzech dni, pojechaliśmy do Florencyi, Anglik za nami.
Niewiem już z czego tak bardzo podobała się jéj Florencya; musieliśmy nająć tu cały pałac, urządzić dwór, ekwipaże, liberyą, i przepychem naszym, zdumieliśmy nawet Anglików. Fantazye jéj były namiętnościami, mogła jutro zbrzydzić to, czego dziś pożądała gwałtownie, ale gdy zapragnęła czego, to się stać musiało. Włosi byli w zachwyceniu przed nią, zwali ją la piccola principessa, mnie zaś, mimo gniewu i oporu, nie inaczéj jak Excellenzą... prawda