Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

Przyśpieszyło ruinę, umieszczenie kilkunastu tysięcy dukatów w ręku przebiegłego Włocha, który ją obałamucił, obiecując złote góry, a we dwa miesiące zbankrutował i uciekł.
Oznajmiłem o tém Mirze, iż nadal niepodobieństwem jest podobne prowadzić życie, ale na to ruszyła ramionami tylko, nazwała mnie nieznośnym starym skąpcem i wcale nie pomyślała o żadnéj zmianie. Anglik, którego długo wodziła za sobą, zrażony czy odczarowany w czasie morskiéj podróży, znikł nam w Malcie, ale we Florencyi kilku kandydatów znalazło się zaraz na jego miejsce.
Ja uchodziłem wprawdzie wszędzie za męża dla przyzwoitości, ale to wcale swobody jéj nie krępowało, bliższym swoim sama po cichu przyznawała się, że jesteśmy tylko krewni blizcy, ale nic nas nie wiąże z sobą.
Ze wszystkich którzy się o jéj łaski dobijali, w tym czasie jakoś najwidoczniéj wabionym przez nią, już zapewne w myśli téj aby mnie zastąpił, był stary Grek, bankier florencki, niegdyś marynarz i kupiec zbogacony, człowiek bez wychowania, gburowaty, śmieszny, brzydki, ale sypiący złotem jak plewą na serdeczne fantazye. Spędziwszy znaczną część życia w najpospolitszym tłumie, spragniony przyjemności życia, które mu wyobraźnia malowała w blaskach nowych, Radipulo grał dosyć pociesznie rolę wielkiego pana. Kupił był sobie tytuł barona, dwa czy trzy ordery włoskich państewek, którym ułatwiał pożyczki, sporo na nich zarabiając, dom miał na stopie śmiesznie i błyskotliwie wystawnéj, brakło mu pięknéj i dowcipnéj żony.
Mira odgadła w nim niewolnika przyszłego, i pochwyciwszy przywiązała do swojego wozu. Radipulo stał się u nas codziennym gościem, a dla