Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Orbeka długo papier obrazał w ręku, nim się go otworzyć ośmielił, wiedział on z doświadczenia, niestety, jak rzadko list zwiastuje dobrą nowinę, jak często złą przynosi; był przekonany, że zła czy dobra wieść, zawsze mu trochę spokoju duszy odbierze. Ale wreszcie potrzeba było zebrać się na odwagę, siwy Jasiek stał ze świecą i czekał, patrząc w oczy, i drugi towarzysz samotności pana Walentego, poczciwy jego przyjaciel, pudel Nero, siedział także przed nim, badawczo patrząc na pana, jakby strapienie jakieś dla niego przeczuwał.
Pan Walenty nie śpiesząc się oddarł pieczątkę, wydobył sążnisty list, i, rzuciwszy na podpis okiem, przebiegł go wejrzeniem jedném, potém stanął jak wryty i niedając po sobie znaku ani smutku, ani radości, stał jednak za długo, jak na całkiem chłodnego i przytomnego człowieka.
Jasiek, który świecił, patrzał na pana i w końcu się uląkł téj jego skamieniałości, Nero począł łapą drapać go po nodze, jakby usiłował przebudzić. Walenty stał, myślał, w końcu zwolna list złożył na stoliku, skinął na Jaśka, aby sobie odszedł, a sam po pokoju przechadzać się zaczął.
Nieumiejąc czytać, ciekawy stary sługa nie mógł tajemnicy pańskiéj podpatrzéć, zrozumiał wszakże łatwo, iż się coś ważnego stać musiało. Dano wieczerzę, poszedł do niéj obyczajem swym gospodarz, siadł, ale roztargniony nic nie wziął do ust i wstał żeby znowu chodzić po pokoju, prawie do białego dnia.
Nero, który znał pana doskonale, zrazu mu w przechadzkach tych towarzyszył, jakby okazując współczucie i pewien niepokój, potém w ostatku poszedł na swe zwykłe miejsce przed kominem i kilka razy głęboko westchnąwszy, usnął.