Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chciałabyś go tak chorego porzucić? spytał Sławski.
— Ja! zakrzyknęła Anulka — a! panie! chyba mnie nie zrozumiałeś, ja się tak przywiązałam do tego biednego pana... on choć mnie nie lubił, tak zawsze był dla mnie dobrym... a tak nieszczęśliwym... ale...
— Proszę cię, rzekł Sławski, moja panienko, gdyby był młodym i zdrowym, mogli by ludzie coś pomyśleć złego... ale on... dogorywa.
— A! nie! nie! chwytając go gorączkowo za rękę, przerwała Anulka, i przestraszone w niego wlepiając oczy: nie mów pan tego! on tylko potrzebuje odpoczynku, zapomnienia... Czy uwierzyłbyś pan, że jeszcze teraz zrywa się czasem nieprzytomny w gorączce, i wyciąga ręce i woła téj okrutnicy, która, się naśmiewała z niego... odarła go, i nad umierającym prawie nie miała odrobiny litości...
Sławski spojrzał na nią, i dostrzegł po raz pierwszy w jéj twarzy piękności, któréj nie widział dotąd, ożywiona, oburzona, miała rysy jakby rozświecone uczuciem silniejszém... wargi jéj drgały, oczy jeszcze się kąpały we łzach, a pierś dyszała niespokojnie.
— Pan jesteś jego przyjacielem, rzekła, zniżając głos zwolna, pan wszystko wiedziéć musisz, czyż on tak do szeląga się stracił? czy już nie ma nic a nic, ani kątka gdzieby spokojnie głowę mógł przytulić, ani grosza na chorobę i potrzeby? Bo widzi pan, gdyby już tak było źle, dodała, ja mam sposób.. tylko mu nic.. nic mówić nie należy, bo by mu było przykro, ja szyję ładnie i haftuję, ja mogę w nocy pracować, a pan.. pan mi się zdajesz dobrym, nastręczyłbyś mi robotę. — O! ręczę panu, że byś się nie powstydził, u panien w klasztorze ja byłam najzręczniejszą haftarką, to sobie przypomnę...