Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

się co należy odemnie, odbierze los dług swój, jeźlim się wypłacił, skończę...
Oprócz mojego własnego losu, dodał, obchodzi mnie, przyznam ci się, i dola téj nieszczęśliwéj sieroty...
Sławski spojrzał nań, chcąc wyczytać jakieś żywsze uczucie dla Anulki, ale się zdziwił, gdy Orbeka dodał:
— Prawda, że mnie znudziła swą opieką, przesadną troskliwością, prawie pieszczotami dziecięcemi, że mam tego wszystkiego dosyć — nadto... ale niemniéj przyznać muszę, że to istota dobra, poczciwa, serdeczna. Tylko tak prostoduszna! tak czasem śmieszna ze swą pobożnością, obawami, płaczem nieustannym, łzami... a!
— Przecież to dowody poświęcenia, rzekł Sławski.
— Ale, wierz mi, tak nudne! tak nudne.. a czasem aż do zniecierpliwienia.
Sławski zdziwiony pochylił się, pytając go po cichu, w obawie, aby dosłyszanym nie był.
— Więc chciałbyś ją odprawić do domu?
Orbeka się zamyślił.
— To dziwna rzecz, rzekł powoli — tak, dziwna w istocie — sam niewiem — przywykłem jednak, i tęskno by mi było... Nero zdechł dawno, niemam prócz niéj i ciebie, żywéj duszy przyjaznéj — nie śmiéj się.
— O! nie, rzekł Sławski, dziwiłbym się i smucił, gdyby było przeciwnie.
— Tak, niecierpliwi mnie, męczy, dodał Orbeka, a jednak — są chwile, że ta twarzyczka smętna, niepiękna, jest mi do życia potrzebną. A! gdyby to była ona! gdyby...
Niedokończył, gdyż samo wspomnienie Miry