Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

uderzyło mu krwią do głowy, i odebrało głos, znowu uczuł się gorzéj.
— Słuchaj, rzekł Sławski — potrzeba ci spoczynku, twoja siostra miłosierdzia czuwać będzie nad tobą pewnie w drugim pokoju, ja pójdę. Jutro dowiem się o interesach, spiszę rezultat i przyniosę ci — co Bóg da, złe czy dobre wieści.
Podali sobie ręce, biedny chory upadł znów, zamykając oczy, na poduszki.





ROZDZIAŁ XI.

Nazajutrz rano, Sławski wyszukał plenipotenta Orbeki; był to szczęściem jeden z tych rzadkich ludzi, którym rozum nie przeszkadza mieć serca, a serce nie paraliżuje władz umysłowych. Dawny towarzysz szkolny obu, mecenas Pierski, miał dla swego klienta przywiązanie stare i politowanie nad jego położeniem, które od razu, gdy go w rękach Miry ujrzał, przeczuł i zrozumiał jego następstwa.
— Słuchaj no, Sławski, rzekł po chwili, uważnie wyrozumiawszy co mu ten o Orbece opowiedział, wszystko co się stało, znając kobietę i jego, jak na dłoni, zawczasu widziałem. Niemam najmniejszéj zasługi, żem odgadł tak trafnie, to zadanie do zbytku było łatwem. Niepodobna było powstrzymać Orbekę, ująć, odciągnąć, trzeba mu było dozwolić by zszedł aż na dno przepaści, z któréj go teraz jeszcze wyciągnąć możemy — jeżeli — jeżeli ten szatan, kobieta, znowu jakim trafem na nasze wody nie wypłynie.
— Ale to nie może być! poszła za mąż we Włoszech! zawołał Sławski.